Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski
1708
BLOG

"Obywatel" Jerzego Stuhra - nasze odbicie w lustrze.

Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Na film Jerzego Stuhra „Obywatel” poszedłem do kina po długich  wahaniach. Jego zwiastun bowiem wywołał u mnie efekt odmienny od zamierzonego. Zamiast mnie zachęcić do jego obejrzenia, na pewien czas skutecznie mnie odstraszył. Bowiem w wyrwanych oczywiście z kontekstu, ale wydawałoby się - najlepszych scenach – widziałem na twarzy głównego bohatera - Jana Bratka /Jerzy Stuhr i Maciej Stuhr/ - minę... Piszczyka. Czyli, pomyślałem, kontynuacja… Ciąg dalszy losów Jana Piszczyka w „Obywatelu” I choć dla szerokiej rzeszy entuzjastów filmu sprzed lat, to - wyrażające zagubienie w otaczającym świecie, bardziej tragiczne niż śmieszne oblicze -  mogło być niezłą  zachętą, mnie do niego zniechęciło. Zniechęciło z tej prostej przyczyny, że tamten film i tamta rola Jerzego Stuhra nie urzekły mnie na tyle, bym oczekiwał ich kontynuacji.

         Ponadto - w kolejnej scenie trailera – zniesmaczyła mnie próba rozstrzygnięcia na sali sądowej dylematu, czy podczas kopulacji można śpiewać, czy też nie można. I chociaż mógłbym przypuszczać, że już w filmie prostackość powyższego dylematu będzie jakoś uzasadniona, to z zasady, od dawna już staram się omijać obrazy, które gustują w tego typu żartach.

I wobec powyższego zostawiłbym „Obywatela” gdzieś daleko z tyłu moich preferencji filmowych, gdyby nie to, że „Obywatel” nie chciał zostawić mnie. Szum medialny, jaki pojawił się po jego premierze, zaczął siłą rzeczy docierać i do mnie. Docierały też opinie znajomych, że rzecz jest warta obejrzenia. A wręcz ideologiczne oburzenie sporej rzeszy internautów po wypowiedziach samego reżysera zaintrygowało mnie na tyle, by stwierdzić, że muszę ten film zobaczyć.

Idąc na "Obywatela" przypominałem  sobie filmowe i teatralne role Jerzego Stuhra, w których, tak często gdy wychodził na scenę, gdy patrzył na nas z ekranu, czy stał z mikrofonem na estradzie /jak choćby wtedy - w Opolu -  "Śpiewać każdy może..” / - zdawało się, że trzyma przed sobą satyryczne lustro. A trzymał je po to, żebyśmy mogli się w tym lustrze przejrzeć, żebyśmy mogli zobaczyć, czy naprawdę jesteśmy tacy, jacy sami się widzimy.

         W "Obywatelu" jego bohater - Jan Bratek - nie trzyma przed sobą lustra. Tam cały ekran jest lustrem. Lustrem, w którym odbijają się wszystkie nasze zmarszczki, krosty, rumieńce i sińce. Nasze mądre i głupie miny, przebiegłe i uczciwe spojrzenia… I… nos Pinokia, i … ośle uszy. I ... patrzymy na coś,  czego mieliśmy nadzieję nigdy nie ujrzeć. Wpatrzeni w swe odbicie raz czerwienimy się ze wstydu, a raz rośniemy z dumy. Film leci na ekranie, a my się śmiejemy. I - wciąż zerkając w lustro - przychodzi nam do głowy myśl, że - to z siebie - z siebie się śmiejemy. Tacy jesteśmy, byliśmy i najprawdopodobniej kiedyś też będziemy. Dobrzy i źli – jak ludzie. Śmiać się z samego siebie jest wielką sztuką. Do tego trzeba odwagi i pewności siebie. A śmiech z własnych słabości siłą rzeczy wzmacnia. 

„Obywatel” to film obowiązkowy dla każdego. Bo chyba nie ma wśród nas takiego, kto by choć raz nie palnął publicznie głupstwa, nie stanął po niewłaściwej stronie, nie zrobił rzeczy, o której potem wolał nie mówić i... szybko puścił to w zapomnienie. Film ten, jak sądzę, nie ma ambicji rozdrapywania czegokolwiek. On ma nam tylko przypomnieć, że nie zawsze z nami było tak, jak teraz sobie o tym myślimy. I to jest ten walor „Obywatela”, który nakazuje go zobaczyć. No owszem, możemy przyjąć postawę : nic nie widziałem, nic nie słyszałem… Ale chyba nie o to chodzi.

"Obywatel" to obraz społeczeństwa widziany w krzywym zwierciadle, przerysowany. Ale niech nikt nie ulega pokusie stwierdzenia, że przez to jest to obraz z gruntu fałszywy. To właśnie przysługujące satyrze prawo przesady, karykatury pozwala tak wyraźnie pokazać wady na tle właściwych norm i postaw. I to my ostatecznie sami siebie ocenimy czy byliśmy w porządku, czy nie. I ani Stuhr, ani jego film nic nie mają do tego. Reżyser tylko próbował zainspirować nas do zrobienia rachunku sumienia, z czego przecież możemy też zrezygnować.

W ostatniej scenie  autor filmu stworzył kontrastowy, tak różny w barwach, lecz tak nam znajomy i bliski biało-czerwony obraz, jednoznacznie kojarzący się z flagą. Wydaje mi się, że można  przyjąć, iż flaga jest w jakimś sensie naszym odbiciem. Że jest jednocześnie i zaznaczeniem, i zlaniem naszych ludzkich różnic. A jeżeli się z tym zgodzimy, to nie ma powodu by ktokolwiek, gdziekolwiek i kiedykolwiek zawłaszczał ją tylko dla siebie, uzurpując sobie - w jej imieniu - prawo bycia lepszym.

Podsumowując. Może ten film –chociaż nas nie uświęci – to przyczyni się choć w części do tego, że kiedyś, za ileś tam lat, damy naszym następcom mniej powodów do śmiechu.

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości