Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski
145
BLOG

Marzenia kluczem do sukcesu?

Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski Rozmaitości Obserwuj notkę 0

         Marzenia… Nieodłączny i najpiękniejszy, a jednocześnie jakże intymny i osobisty wytwór naszej myśli. Jakie bezbarwne byłoby nasze życie bez tej  wyróżniającej nas w przyrodzie zdolności. To - zdaje się - jedna z niewielu rzeczy, której nikt nam nie może odebrać… Dla ilu z nas jest to jedyna ucieczka przed przeciwnościami losu? A dla ilu z nas marzenia były, są i będą źródłem niezliczonych inspiracji i niegasnącym motorem działania.

         Jednakże to, że od jakiegoś czasu obserwuję - zwłaszcza w mediach – spektakl lansowania marzeń jako nadzwyczajnego klucza otwierającego wszelkie drzwi do sukcesu i szczęścia. Ten trend, który zdaje mi się co dzień być mocniejszy, skłania mnie to do próby zdjęcia marzeń z piedestału i do przywrócenia im właściwego - tak przecież ważnego - miejsca w naszym życiu.

„Realizujmy marzenia!” - nawołuje do mnie z telewizyjnego ekranu rozradowana, wyglądająca na absolutnie szczęśliwą, urocza blondynka. „Moja kariera - to efekt marzeń. Marzeń od dzieciństwa” - słyszę z ust topowego rockmana. Psychologowie, trenerzy, spece od wszelkich sukcesów uczą swych żądnych powodzenia i sławy słuchaczy: „Marzcie! Podążajcie za marzeniami!. Z marzeń rodzi się wszystko! Są jak życiowy /biznesowy/ taran rozbijający przeszkody. Marzenia to nie głowa. Marzenia to serce. I stąd ich niewyczerpana moc”.

         Patrzę na budowanie tej Statui Marzeń. Widzę, jak powstaje kolejne słowo klucz - i przypomina mi się stary żydowski kawał o leżącym na łożu śmierci starym Żydzie - właścicielu sklepu. Żyd pyta kolejno o swoje dzieci: Icek jest? Jest. Sara jest? Jest. Moszek jest? Jest. To kto do cholery jest w sklepie?! Sparafrazujmy to nieco. Umierający Żyd pyta: Icek marzy? Marzy. Sara marzy? Marzy. Moszek marzy? Marzy. To kto do cholery pracuje?!

         Wydaje mi się, że dla każdego kto czyta te słowa, jasne są moje intencje. Oczywiście życzę wszystkim, żeby ich marzenia się spełniały i żeby niosły ich przez życie. Jednak korzystne byłoby byśmy traktowali je z właściwą im proporcją. Marzenia bowiem nie są lekarstwem na wszystko. Jeżeli sprytnym zabiegiem przenosimy je z miejsca ich powstania - z mózgu - do serca - licząc, że to jeszcze wzmocni naszą skłonność do podążania za nimi, ani na moment nie powinniśmy zapominać o miejscu ich zaistnienia - o głowie. To ona - to rozum - winien nam sygnalizować co jest mądre, co głupie, co jest a co nie jest opłacalne, co powinniśmy robić, a czego robić nie należy.

Jeżeli przenosimy nasze marzenia do serca, to  pamiętajmy, że serce umownie jest siedliskiem uczuć i emocji. I choć wiadomo, że tylko działanie „z sercem” daje nam prawdziwie nadludzką moc, to należy również pamiętać, jak to z uczuciami bywa. Jak są chwiejne, jak łatwo je modelować i że - co najistotniejsze - bywają uczucia zarówno piękne i wzniosłe, jak i niskie i podłe.

         A marzenia? Ile z nich jest zwykłą mrzonką, często młodzieńczą fantazją, którą z takim uporem - w imię marzeń przecież - realizujemy. I już słyszę sprzeciwy: „Spróbowałem, zrobiłem, zrealizowałem swoje marzenie… I nawet jeśli efekt nie cieszy może jak powinien, to przecież gdybym nie spróbował /nie spróbowała/, żyłbym jak dotąd – niespełniony”.

Ale co, gdy osiągniemy już ten śniony przez lata sen i stwierdzamy: „Czy czasem w tym dążeniu za marzeniem nie straciłem po drodze może czegoś mniej wymarzonego, a za to o wiele, wiele bardziej sensownego i wartościowego?”

Miejmy marzenia! Marzmy! Ale jak to Anglicy mówią, marząc o sławie, karierze, pieniądzach, czy szczęściu, trzymajmy głowę w chmurach, lecz nogami stójmy twardo na ziemi.         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości